sobota, 7 lipca 2007

Dzień Pierwszy, czyli trzeci

Na początek trzeba sobie uporządkować myśli i przypomnieć fakty. Na pierwszy ogień sobota.

18.45 odlot w Warszawy, minusem pożegnania był fakt, że po raz kolejny Pan Konsultant okazał się być ciamajdą i zgubił portfel (albo ktoś okazał się być profesjonalistą i skutecznie mu go zakosił).

2 godziny lotu były przyjemne, pomijając to, ze byłem totalnie niewyspany, koło mnie siedział jakiś Szwab opijający się winem, a wokół mnie siedziała cała kolonia dzieciaków, które nie wiedzieć czemu upodobały sobie jedną piosenkę (nie pamiętam jaką, ale jestem przekonany, że miała coś wspólnego z Paris Hilton).

Z lotniska skutecznie odebrali mnie Miron i Kościuk i pooosszzłłoooo. U Mirona Wyborowa. Potem wyjście do parku, gdzie jakąś imprezę robiła sekta (chyba jakieś good bye part, szczerze mówiąc nie byliśmy przesadnie zainteresowani). Potem impreza wśród byłych magazynów kolejowych i w takich klimatach do 5 rano (przynajmniej ja, chłopakom zajęło dłużej). Potem marsz do hotelu, pomachanie na dobranoc chińskim prostytutkom i lulu.

Wrażenia i wnioski z dnia 1:

- świat jest mały (spotkałem kolesia, który tu mieszka i studiuje, a zna się z Jakubek Kossem jeszcze z liceum)

- mogą se mówić co chcą – marihuana jest w tym kraju legalna (palą wszędzie…)

- w Basel są 3 typy mężczyzn

a) wanna-be-gangsta

b) kolesie o wyglądzie aktorów niemieckiego kina porno (zarówno typowego, jak i gejowskiego)

c) kolesie żywcem wzięci z piosenki Blendersów „Włos to włos”

Zaszufladkowanie tutejszych kobiet jest o wiele trudniejsze.

Niedziela

Wstałem o 9.30 i zjadłem hotelowe śniadanie (przepyszne croissanty…..) i postanowiłem zwiedzać miasto. Po przejściu 200 m materia zwyciężyła nad wolą i wróciłem do pokoju.

Jak już troszkę wydobrzałem to zostałem przez chłopaków wyciągnięty na wycieczkę do Muzeum (tak tak to nie do byle muzeum ale do takiego ze sztuką!!!). To była wystawa kolesia, który robił rzeźby z różnych rzeczy i o różnej tematyce, ale wszystko opiera na metalowych konstrukcjach, które w dodatku powinny się poruszać. Ja zapamiętam na dłużej słonia i bolid F1.

Potem obiad, odprowadzenie Kościuka na Dworzec (w środku Basel jest dworzec Deutsche Bahn, co więcej jest to w zasadzie Państwo niemieckie – mogą dokonać kontroli paszportowej) i do hotelu.

Wrażenia i wnioski:

- 1l Coca-Coli w sklepie to 2 CHF (czyli 4,50 PLN)

- w Basel znajduje się najwyższy budynek w całej Szwajcarii (32 piętra … phi) o nazwie Basel-Messe, jeżeli kiedykolwiek zagubicie się w części miasta znajdującej się po zachodniej stronie Renu – szukajcie go, a od razu połapiecie się gdzie jesteście

- przez dość gęstą zabudowę trudno jest się szybko połapać w mieście bez znalezienie Basel-Messe

Poniedziałek

Zaczyna się … czy to będzie wielki shit, czy cuś bardzo fajnego? Zobaczymy.

Już o poranku zapoznałem się z tym, o czym powiedziano mi później że Basel to Szwajcarska wersja Londka. Ponoć potrafi padać nawet 3 miesiące bez przerwy. Na bramie zameldowałem się totalnie przemoczony.

Troszkę papierów. Poznanie teamu, milion przeprosin, że mieszkam w Pipudówku (tzn. w Stein). Kilka prezentacji, przekazanie miejsca pracy (dali nam do dyspozycji sporą salę szkoleniową, którą odebrali działowi IT, komputery niestety stacjonarne) i lunch. Jedzenie dobre i tanie. Ponoć będziemy płacić jakieś 6-10 CHF od lunchu, czyli naprawdę przyzwoicie.

Potem najfajniejsza część dnia – spotkanie ze sponsorami projektu. Przez 2.5 godziny gadaliśmy o projekcie, o pomysłach, oczekiwaniach itp.. Główny wniosek z całości jest taki, że dają nam cholernie dużo wolności i to jest super. Inne wnioski? Studenci w Europie Zachodniej są kurde rozpieszczeni jak Pański bicz i tutejsze firmy MUSZĄ (to prostu cholerny imperatyw) atakować nowe kraje Unii. Na pierwszy ogień pójdą finansiści.

Ale może parę słów o teamie (oczywiście nieszczególnie pamiętam ich imiona, tragiczny w tym jestem, wiem):

- Francuz (Timothee?) - strasznie grzeczny, a przynajmniej przekonany o swojej grzeczności, poza tym troszkę zmieszany i wycofany

- Niemka (?) – ledwo zauważyłem jej obecność, a chyba jest nawet starsza ode mnie

- Holender (Vinzenz) – szuka, kombinuje, chce być widoczny, ogranicza go to, że w jego zachowaniu i myśleniu widać, że jest ciągle dzieciakiem (ma 18 kurde lat, gdzie ja byłem gdy miałem 18 lat?)

- Szwajcarka (Fabienne) – robi wrażenie, po pierwsze zdrowa jest i brołby, po drugie jest naprawdę bystra, imponuje zainteresowaniami i doświadczeniami, nie jestem na razie w stanie ocenić, czy jest naprawdę miła, czy może ma na tyle rozwinięty soft-skills, że potrafi skutecznie operować nami

Widać, że kontrolę w grupie w pewnym momencie przejmę ja lub Szwajcarka. Będzie się działo.

Po pracy przyjazd do mieszkania. To co oni nazywają korkiem, ja nazywam szybkim przejazdem przez Warszawę. W mieszkaniu pojawiają się 2 problemy:

- mieszkam z dziewczynkami z Niemczech z Politechniki (dopowiedzcie sobie resztę)

- TU NIE MA NET-u. Ten punkt zasługuje na jednogłośne – Kurwa!

Wnioski i wrażenia:

- języki mi się plączą (zaczynam mieszać słówka niemieckie, polskie i angielskie) a widzę, że jednak powinienem odświeżyć niemiecki

- Szwajcarzy starają się przy obcokrajowcach gadać po angielsku, Niemki w moim domu nie mają na razie takiej potrzeby

- chyba zrobiłem dobre wrażenie napotkaniu ze sponsorami, parę razy byłem gwiazdą w konkretnymi rozwiązaniami (Referral Programme) i niestety kilkakrotnie miałem skłonność od popłynięcia z jakimś tematem

Dobra, obejrzę jakiś gupi filmik i idę spać. Pobudka wcześnie. Dobranoc.

Brak komentarzy: